Wiosną
2002 roku, w Woli Niżnej, w
okolicach stojących tam bloków, pojawili się dziwni ludzie.
Przyjechali zlekka rozsypującą się Ładziną na ukraińskich
numerach, zaparkowali, wyjęli siermiężne jedzenie i ciekawie
rozglądali się dookoła. Ludzie byli nienajmłodsi i szybko
wzbudzili zainteresowanie mieszkańców wsi. Spotkanego
leśniczego zaczęli
wypytywać o Polany Surowiczne...
To
była, pierwsza od prawie
pięćdziesięciu lat, wizyta dawnych mieszkańców Polan.
Pokrętna i niesprawiedliwa historia wymiotła ich ze swych
rodzinnych domów w 1946 roku i zagnała aż pod
Lwów.
Przez długie lata mogli tylko wspominać miejsce, gdzie pozostały
ich korzenie. Korzenie już do dzisiaj zmurszałe i pokryte mchem,
ale przecież nadal istniejące i gdzieś tam w głębi, mimo upływu
zabójczego czasu, przewodzące świeże
soki ludzkich losów.
Nowe
czasy po upadku totalitarnego
państwa, w którym przyszło im żyć, pozwoliły na
podróż
w głąb wspomnień dzieciństwa. Na próbę związania nici
osobistej historii, brutalnie przerwanej blisko pół wieku
temu. Na wspomnienia.
Do
miejsca, gdzie niegdyś była wieś,
poprowadził ich leśniczy. Zobaczyli... pustkę. Z trudem
próbowali
się zorientować w, niegdyś przecież tak znajomym, terenie. Tylko
dzięki pomocy rozpoznali miejsca, w których kiedyś stały
ich domy, gdzie w latach młodości bawili się w chowanego,
wdrapywali się na drzewa, przeżywali swoje pierwsze miłości.
Zamiast wsi o przeszło stu siedemdziesięciu
domach zobaczyli dwa obce drewniane budynki. Jeden z nich to Chałupa
Elektryków, przyjaciół Polan, ludzi zakochanych w
magicznym pięknie tej bajkowej doliny.
Miała
to być jedyna wizyta. Cóż,
dla ludzi żyjących za naszą wschodnią granicą wyprawa do Polski
nie jest przedsięwzięciem banalnym. “Puściły”
granice
polityczne, ale pozostały granice ekonomiczne – kto wie, czy
nawet
nie trudniejsze do sforsowania. A i konfrontacja wspomnień z
rzeczywistością okazała się niełatwa.
Jednak
ta wizyta ostatnią nie była.
Po długich namowach udało się nam nakłonić tych ludzi na jeszcze
jedną. Tym razem byli naszymi honorowymi gośćmi. Otwarte drzwi
Chałupy Elektryków odsłoniły dla nich swe gościnne progi,
a spora grupa ludzi, dla których mroczne powojenne czasy są
tylko historią, otoczyła ich zasłuchanym wianuszkiem.
I
opowiadał nam Pan Stiepan Kasza o
dawnych Polanach Surowicznych. O karczmie, której
właścicielem
był stary Żyd, o cerkiewnej studni, o swoim domu. I pociekły łzy
z oczu Pana Stiepana, kiedy dotknął pnia gruszki, po której
poznał gdzie ten jego dom stał...
Ale
były też i inne opowieści. O
wypędzeniu. O ciepłym chlebie, który pozostał na stole i o
gotującej się w
garnku zupie, której
już nikt nie zjadł. I o czołgach, które rozgniotły
rodzinne domy na oczach ich przerażonych mieszkańców.
Z wizyty
pozostały zdjęcia.
Zwróćcie uwagę na niemłodego człowieka o pooranej
zmarszczkami twarzy - Pana Stiepana Kaszę. Obejrzyjcie ludzi,
którzy
po wielu latach piją wodę ze swojej studni, wsypują do woreczka
kilka garści rodzinnej ziemi, klęczą na resztkach cmentarza, na
którym leżą ich przodkowie.
Wizyta
zakończyła się biesiadą,
pieczeniem barana, śpiewaniem łemkowskich piosenek. I ogromnym
wzruszeniem naszych gości, dla których przyjazne przyjęcie w
kraju, z którego ich przecież kiedyś wypędzono, było
ogromnym zaskoczeniem.
A
mi pozostaje dodać od siebie tylko
jedno: jak to dobrze, że tamte paskudne czasy są już tylko
historią
|