Dzień dwunasty – wrażenia przedostatnie


Hej hej z krańców świata!Na gapę

Pane Havranek, to już je konec.... no, prawie. Samolot do Wiednia odleci jutro o czternastej czasu miejscowego, czyli o piętnastej polskiego, a więc jeszcze zdążę troszkę połazić i odwiedzić jakieś już-stare miejsca.

Dzisiaj "dowaliło". Co? Ano słoneczko. Jest znów tak ciepło, jak było zaraz po moim przyjeździe. Albo i cieplej. Nawet miejscowi pozdejmowali czapki i szaliki chociaż, jak podejrzewam, pewnie je trzymają w podręcznych walizach, żeby być przygotowanym na nagły spadek temperatury poniżej 25 stopni.

Rua da OrtopediaRozczulające jest to ich przywiązanie do "tematycznych" ulic. O ulicy z bombami już pisałem, ale są tu i ulice suszonych ryb, i ulice elektryczne, i mnóstwo, mnóstwo innych. Oczywiście tak nie jest wszędzie, to nie dotyczy najgłówniejszego centrum, bo tam wszystkie ulice są Ulicami Naciągaczy Bogatych I Grubych Turystów.

Dzisiaj trafiłem na ulicę, która się chyba powinna nazywać Rua Da Ortopedia. Coś i śmiesznego i przerażającego zarazem. Stroma (!) uliczka, wzdłuż której są prawie same sklepy ze sprzętem dla ludzi z upośledzeniami narządów ruchu (prawda że mi wyszło niezwykle mądre zdanie?). Przed sklepami stoją rzędem wózki inwalidzkie, a w drzwiach, w stojakach jak na parasole, laski. W sklepach sprzedaje się też buty... bez pary.
Jednak największy czarny humor to wystawy - w oknach i drzwiach wiszą pojedyncze nogi od manekinów, tak żeby każdy od razu wiedział o co chodzi.

SklepikW ogóle Portugalczycy wyraźnie nie grzeszą wielkim polotem jeśli chodzi o wystawy swoich sklepów. Właściwie dbają głównie o to, żeby klient zobaczył "z czym jest sklep". No, może troszkę przesadzam, ale jak na stolicę państwa o wielowiekowej historii to akurat wygląda raczej mizernie. Ale może to i dobrze? Bo przynajmniej jest jakiś klimat, a nie wszędzie tylko plastik, szkło i aluminium.

Zapomniałem o czymś napisać wcześniej, więc będzie teraz. Nacji tu co niemiara. Mnóstwo skośnookich Japończyków, sporo Rosjan, masa Niemców, troszkę Portugalczyków. I jest jeden licznie reprezentowany naród, który od razu się rzuca w oczy - najpaskudniejszym zachowaniem. Na przykład w oceanarium nie wolno fotografować z lampą błyskową, a ten naród ma to gdzieś. Przedstawicieli tej narodowości słychać zawsze na Dziecko czekaodległość, bo chyba się uważają za najważniejszych na świecie. Śmiecie ci sympatyczni ludzie oczywiście rzucają wprost pod siebie.
To Francuzi. Po tym co widzę tutaj, i po tym, co widziałem we Francji (a w światowym Paryżu zwłaszcza) niech mi nikt nie wmawia, ze Francja to centrum europejskiej kultury. Bo to tak naprawdę jest wprost przerażający zaścianek.

No i na tym będzie koniec.

No, może jeszcze nie, może jakieś małe wstępne podsumowanko.
Przyjechać tu było bardziej niż warto i każdemu taką wycieczkę mogę tylko polecić. Tak przy okazji - spotkani kilka dni temu Polacy powiedzieli mi, że ponoć teraz już latają do Lizbony jakieś tanie linie lotnicze, a do tego lot odbywa się bez przesiadek.

Trafiłem na świetny okres, bo już jest ciepło, ale jeszcze nie bardzo gorąco. I do tegoBar Fonte da Pipa odnoszę wrażenie, że dopiero teraz, pod koniec mojego pobytu, zaczynają występować pierwsze symptomy inwazji turystów. Od dwóch – trzech dni snują się całe tłumy ludzi gadających nie-po-portugalsku, a na ich czele zawsze sunie półprzewodnik z wystawioną do góry flagą, parasolką, albo innym znakiem rozpoznawczym. Dość mało przyjemne są te ludzkie tramwaje i bardzo łatwo pod nie wpaść.

Przesyłam pozdrowionka ciepłe i prawie ostatnie.


Rozdział poprzedni
Spis treści
Rozdział następny