Dzień jedenasty – już dalej nie można, czyli Cabo da Roca
Tę
wycieczkę odkładałem z dnia na dzień.
Czekałem na pogodę jak drut i typowy południowy upałek. Ale jako
że upałek nie nadszedł, a dziś mojej lizbońskiej awantury dzień
przedostatni - postanowiłem że, mimo
gęstych chmur, wyruszam. I dobrze uczyniłem, bo pogoda się w kocu
zrobiła wprost prześliczna. Słonce, ale trochę
Wsiadłem
do pociągu
niebylejakiego (cały czas nie mogę zrozumieć jak oni to robią, że
ich pociągi są tak czyściutkie, cichutkie, nie-śmierdzące, i do
tego punktualne. Do kompletu przed każdą stacją jest zrozumiała
(!) zapowiedź, a w międzyczasie z głośników
cichutko "leci" przesympatyczny jazzik) i pojechałem do
Cascais. Cascais to miejscowość typu wypoczynkowego z, podobno
(przewodnik!), pięknymi plażami. Zdjęcie tej, rzekomo cudnej,
plaży zrobiłem dla potomnych ku przestrodze - żeby, jeśli komuś
przyjdzie do głowy pomysł aby przyjechać do Cascais w celach
wczasowych, dobrze się zastanowił. Piaseczek, trzeba Przez
samą miejscowość przemknąłem Jak
mi się już w końcu znudziło, to wsiadłem do
autobusu (znów: czysty, punktualny, cichy) i przemieściłem
się tak daleko na zachód, jak tylko
się dało - czyli aż na przylądek Roca
(Cabo Da Roca). Ach, jak zwykle ten mój niezawodny Pascal... I
jeszcze
jedno. Wszystko dookoła jest porośnięte
jakimiś gruboszowatymi sukulentami, które
o tej porze roku właśnie kwitną na żółto. Są to kwiaty
wielkości spodka, a jest ich tysiące.
Obśmiałem się z jakichś niemiaszków, którzy podeszli do tego żółtozielonego
pola i, z zachwytem przechodzącym w ekstazę,
powtarzali
"kakti, kaaakti...". Hehehe, jakby chodzili do porządnej
szkoły toby odróżniali kaktusa od
sukulenta...
Na zakończenie dnia
"skoczyłem" do
Sintry, ponoć ostatniej królewskiej
siedziby władców Portugalii. Miejscowość bardzo ładna,
położona w zalesionych wąwozach, ale niestety mocno spaskudzona
przez turystykę. Na każdym kroku stoją stragany
i sklepiki z tutejszymi atrakcjami, czyli wielokwieciście malowaną
ceramiką i haftowanymi szmatkami. Cóż, musze przyzna że z
Portugalii przywiozę chyba tylko porto i wspomnienia, bo niczego, na
czym by było warto na dłużej oko zaczepić,
dotychczas nie znalazłem. Tak
przy okazji moich wcześniejszych
zachwytów sukulentami... Cały czas zastanawia mnie No
i ludzie też są jacyś tacy...
niepołudniowi. Nie ma w nich temperamentu Włocha, Greka, czy
Hiszpana. Są, hm, ... normalni. Tyle na dzisiaj. Jutro dzień ostatni, a potem będzie sobie można przez jakiś czas odpocząć od moich przydługich wypracowań. Aż
do następnego razu. |
Rozdział
poprzedni |
Spis treści |
Rozdział następny |