Dzień dziesiąty – Bombowa Ulica i Kręte Kobiety

Rewolucyjnych nowości już raczej nie będzie, zostało już tylko kilka ostatnich dni, któreSklep ze wszystkim zapewne spożytkuję na łażenie po mieście, rozglądanie się, i spokojne naświetlanie klatek kolejnych filmów.

Dzisiaj na początku trafiłem na Bombową Ulicę. Nie, nie chodzi o ulicę terrorystów, ale o ulicę, nazwijmy to, hydrauliczną. To w ogóle jest zadziwiające do jakiego stopnia występuje tu wąska specjalizacja. Jak na jakiejś ulicy są sklepy z rybami, to cała seria, a jak z bombami - to też kilkanaście obok siebie. No więc trafiłem w miejsce, gdzie na wystawach stały (albo leżały) bomby, krany, rurki, złączki, kolanka, śrubunki, mufki, nyple,...

Excepto bombeirosI właśnie na tej ulicy w końcu zrozumiałem dlaczego strażacy nazywają się tutaj „bombeiros”. Bo oni, przy pomocy bomb, bombują wodę na pożar...
A potem, zaraz za Bombową Ulicą, zaczęło się coś, czego wcześniej nigdy nie doświadczyłem. I, tak jak z "tematycznymi" ulicami, to też było dzisiaj tematyczne. Co kilkaset metrów byłem zaczepiany przez nieznane mi panie, najwyraźniej spragnione szalonej miłości. Pierwsze ze spotkań było najstraszniejsze, bo jeszcze się nie domyśliłem że to jest Pani Kręta (czyli, według tutejszej pisowni, Señora Curva). Kompletnie na coś takiego nie wyglądała, bo ważyła chyba z tonę, średnicy w najszerszym miejscu miała ze dwa metry z okładem, a o wieku przez grzeczność nie wspomnę. Najpierw mnie standardowo zapytała, czy "ju spik inglisz" i, zanim zdążyłem wyjść z osłupienia i się opędzić, zapytała czy może bym chciał "mejk law uyt mi". Włosy mi się na głowie zjeżyły... A ona, zapewne widząc mój wyraz twarzy, dodała: "za niedużo many". No, tu już troszkę przesadziła - nie dosyć, że szuka jelenia, to jeszcze oświadcza, że mu mało zapłaci??? Hm... no chyba że coś źle zrozumiałem?Ocenzurowano

Od tej chwili już tak było w kółko. Nic nie rozumiem - poruszałem się w tych samych obszarach co zwykle, w podobnych porach, wiec dlaczego akurat dziś? Czyżby mój wygląd się aż tak zmienił? Aż tak już źle wyglądam, czy też z niewiadomych przyczyn sprawiam wrażenie przebogatego i żądnego erotycznych przygód cudzoziemca? Okropność.

Pisałem już o tym, że jestem codziennie nagabywany abym sobie kupił takie czy inne narkotyki. Cóż, tutaj jest jak jest, i po prostu trzeba się przyzwyczaić. Sprzedawcy na szczęście nie są nachalni i jak się pokręci głową na "nie", to się najczęściej od razu oddalają. W najgorszym razie rzucą za człowiekiem jakiś komentarz, którego się (zapewne na szczęście) nie rozumie.

Bez komentarza...Ale dzisiaj zobaczyłem drugą stronę medalu, czyli ilustrację tego o czym się ostatnio dowiedziałem - że w Portugalii zażywanie narkotyków nie jest karalne. Włócząc się bez wyraźnego celu trafiłem do dzielnicy, w której chyba co druga napotkana osoba była nieźle naćpana. Mało tego, co parę metrów siedzieli dziwni ludzie i albo palili jakieś osobliwe lulki, albo wdychali coś, co wcześniej spalili na kawałkach folii aluminiowej. Widok wprost przerażający. Przerażająca jest też jakaś, bo ja wiem, obojętność – pomiędzy tymi ludzkimi strzępami przechodzą i biznesowi garniturowcy i umundurowani policjanci, a wszyscy jakby nie zauważali tego, co się obok nich dzieje.

Ruskie gazety I w ogóle na ulicach Lizbony jest mnóstwo, najczęściej bardzo młodych, ludzi wyglądających na kompletne biologiczne wraki. Tak więc powtórzę: miasto jako miasto prześliczne, Portugalczycy w znakomitej większości przemili i gościnni, ale ciemne strony tej metropolii też na każdym kroku widać. Wystarczy się choć troszkę oddalić poza tereny wyznaczone przez kolorowe przewodniki.

Obserwacja kolejna to jakaś przedziwna fascynacja Portugalczyków Wschodem. Rosją, Ukrainą, Białorusią. W kioskach można bez najmniejszego trudu kupić gazety stamtąd, dzisiaj nawet znalazłem - pisany cyrylicą! - dziennik "Głos Portugalii". A jak wszedłem do sklepu z płytami, to na ekranie zamontowanego na ścianie telewizora "leciał" CCCProsyjski film (oczywiście z portugalskimi napisami). Na ulicach i w knajpach można bez wytężania uszu usłyszeć rosyjski język, i to nie tylko w wykonaniu oryginalnym. Mnóstwo Portugalczyków (uważa że) umie go używać. Śmiesznie to najczęściej brzmi, ale przy odrobinie dobrej woli da się czasami coś zrozumieć.

No i na koniec dzisiejszych opowieści miła przygoda sprzed mniej więcej godziny. Stoję ja sobie oparty o jakąś balustradkę i przez obiektyw aparatu obserwuję ulicę w nadziei, że mi coś wpadnie w oko, a tu nagle podchodzi do mnie lekko starszy facet o nieportugalskim wyglądzie i czyściutką oksfordzką angielszczyzną pyta co ja tak obserwuje i jakie właściwie zdjęcie chcę zrobić. W pierwszej chwili chciałem coś odpyszczyć po polsku (patrz wcześniejszy list o proszaczach pieniędzy), ale facet na żebraka ani naciągacza nie wyglądał. No więc grzecznie odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że tak sobie stoję i obserwuje zwykłe życie ulicy. A gość pociągnął rozmowę dalej i w tenFuck Bush and his Amerikkka sposób, dodając słowo do słowa i zdanie do zdania, przegadaliśmy godzinkę. Zastanawiała mnie tylko ta jego czyściutka i świetnie zrozumiała angielszczyzna... A także to, że i on zdawał się mnie rozumieć.

Wreszcie rozmówca zapytał mnie skąd jestem. No to ja, że z Polski, a on na to, że on z Irlandii. O rany, ale się w tym momencie spociłem... ja jednak mam świadomość, że mój Inglisz to raczej Phinglisz, ale chyba tym razem wyszedłem w miarę obronną ręką. No, prawie, bo jak mu się pochwaliłem, że tę wycieczkę dostałem w prezencie od znajomego, to mnie zapytał, czy to jest mój „good friend”... No pewnie! Nawet very good! I tu się wkopałem, bo następne pytanie brzmiało „are you a gay?”. Cholera, nie wiedziałem że to był idiom... Tłumaczyłem się z gafy machając rękami, ale nie wiem czy mi do końca uwierzył.

I, jak mawiał profesor mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski, to by było na tyle.


Rozdział poprzedni
Spis treści
Rozdział następny