Dzień
dziesiąty – Bombowa Ulica i Kręte Kobiety Rewolucyjnych nowości już raczej nie będzie, zostało już
tylko kilka
ostatnich
dni, które Dzisiaj
na
początku trafiłem na Bombową Ulicę. Nie, nie chodzi o ulicę
terrorystów, ale o ulicę, nazwijmy to, hydrauliczną. To w
ogóle jest zadziwiające do jakiego stopnia występuje tu
wąska specjalizacja. Jak na jakiejś ulicy są sklepy z rybami, to
cała seria, a jak z bombami - to też kilkanaście obok siebie. No
więc trafiłem w miejsce, gdzie na wystawach stały (albo leżały)
bomby, krany, rurki, złączki, kolanka,
śrubunki, mufki, nyple,...
Od
tej chwili już tak było w kółko. Nic nie
rozumiem - poruszałem się w tych samych obszarach
co zwykle, w podobnych porach, wiec dlaczego akurat dziś? Czyżby
mój wygląd się aż tak zmienił? Aż tak już źle wyglądam,
czy też z niewiadomych przyczyn sprawiam wrażenie przebogatego i
żądnego erotycznych przygód cudzoziemca? Okropność. Pisałem
już o tym, że jestem codziennie nagabywany abym sobie kupił takie
czy inne narkotyki. Cóż, tutaj jest jak jest, i po prostu
trzeba się przyzwyczaić. Sprzedawcy na szczęście nie są nachalni
i jak się pokręci głową na "nie", to się najczęściej
od razu oddalają. W najgorszym razie rzucą za człowiekiem jakiś
komentarz, którego się (zapewne na szczęście) nie rozumie.
Obserwacja
kolejna to jakaś przedziwna fascynacja
Portugalczyków Wschodem. Rosją, Ukrainą, Białorusią.
W kioskach można bez najmniejszego trudu kupić gazety stamtąd,
dzisiaj nawet znalazłem - pisany cyrylicą!
- dziennik "Głos Portugalii". A
jak wszedłem do sklepu z płytami, to na ekranie zamontowanego na
ścianie telewizora "leciał" No
i na koniec dzisiejszych opowieści
miła przygoda sprzed mniej więcej godziny. Stoję ja sobie oparty o
jakąś balustradkę i przez obiektyw aparatu obserwuję ulicę w
nadziei, że mi coś wpadnie w oko, a tu nagle podchodzi do mnie
lekko starszy facet o nieportugalskim wyglądzie
i czyściutką oksfordzką angielszczyzną pyta co ja tak obserwuje i
jakie właściwie zdjęcie chcę zrobić. W pierwszej chwili chciałem
coś odpyszczyć po polsku (patrz wcześniejszy list o proszaczach
pieniędzy), ale facet na żebraka ani naciągacza nie wyglądał. No
więc grzecznie odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że tak
sobie stoję i obserwuje zwykłe życie ulicy. A gość pociągnął
rozmowę dalej i w ten Wreszcie
rozmówca zapytał mnie skąd jestem. No to ja, że z Polski, a on na
to, że on z Irlandii. O rany, ale się w
tym momencie spociłem... ja jednak mam świadomość, że mój
Inglisz to raczej Phinglisz, ale chyba tym razem wyszedłem
w miarę obronną ręką. No, prawie, bo jak mu się pochwaliłem, że
tę wycieczkę dostałem w prezencie od znajomego, to mnie zapytał,
czy to jest mój „good friend”... No pewnie! Nawet very
good! I tu się wkopałem, bo następne pytanie brzmiało „are you
a gay?”. Cholera, nie wiedziałem że to był idiom... Tłumaczyłem
się z gafy machając rękami, ale nie wiem czy mi do końca
uwierzył. I, jak mawiał profesor mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski, to by było na tyle. |
Rozdział
poprzedni |
Spis treści |
Rozdział następny |